W kwestii najlepszego narzędzia do żęcia zboża trwały w XIX wieku spory. Zwolennicy tradycyjnego sierpa wskazywali, że przy jego użyciu ponosi się mniejsze straty, bowiem ścinając nim wiązkę zboża, przytrzymuje się ją wolną ręką, przez co mniej ziaren wysypuje się z kłosów na ziemię niż dzieje się to przy zastosowaniu kosy, tnącej łodygi nisko przy ziemi. Faktem było jednak, że kosa, którą do tej pory stosowano wyłącznie przy sprzęcie trawy, zwiększała wydajność pracy i szybko zyskiwała na popularności po uwłaszczeniu, kiedy właścicielom majątków bardziej opłacało się zaoszczędzić na pracy robotników folwarcznych, niż dbać o minimalizowanie strat przy żniwach, bowiem skoszenie pola kosą trwało dwa razy krócej niż sierpem. Dodatkowo uzyskana po kośbie słoma, znajdująca wiele zastosowań w gospodarstwie, była znacznie dłuższa niż po żniwach przeprowadzonych za pomocą sierpa. Zamiana sierpa na kosę doprowadziła także do zmiany obyczajów: żęcie sierpem należało tradycyjnie do prac kobiecych, zbieranie zaś i stawianie snopków – męskich. W przypadku kosy role uległy odwróceniu: sieczenie przypadło mężczyznom, podbieranie i wiązanie ściętego zboża stało się domeną kobiet. Trzeba przy tym podkreślić, że w gospodarstwach włościańskich sierp dłużej był w użyciu – w podkieleckich wsiach spotykamy go jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym.

Żniwanazwa
Żniwa przy użyciu żniwiarki. Lata powojenne (fot. ze zbioru Zbigniewa Bąka)
W drugiej połowie XIX wieku pojawiły się maszyny rolnicze – żniwiarki i kosiarki, wypychające powoli tradycyjne sposoby zbiorów. Mechanizacja pracy na roli przyspieszyła w dwudziestoleciu międzywojen­nym: w województwie kieleckim, jak pisze Mie­czy­sław Markow­ski, była ona wymuszona falą strajków robotników rol­nych z latach 1918-20 oraz nie­wys­tar­czającą liczbą koni i wołów, potrzebnych do uprawy ziemi. W rezultacie, choć zakup maszyn rolniczych był nader kosztowną, a przez to ryzykowną in­wes­ty­cją, część ziemian decydowała się na zaciągnięcie kredytu i nabycie lokomobili czy parowego pługu, który usprawniłby pracę i zażegnał niebez­pie­czeń­stwo pozostawienia ziemi odłogiem. Mimo tych in­no­wa­cji kieleckie długo pozostawało w tyle pod względem mechanizacji gospodarki za przodującymi w tej kwestii ziemiami zachod­nimi, tj. należącymi onegdaj do zaboru pruskiego. Im dalej na wschód, podaje Markowski, tym mniej maszyn rolniczych, a więcej służby folwarcznej.

Nowoczesne maszyny długo nie znajdowały jednak zastosowania przy sprzęcie rzepaku. Po upowszechnieniu się płodozmianu ziemianie często decydowali się na sadzenie tej wyjątkowo niewdzięcznej rośliny, przysparzającej gospodarzom niemało troski. Oto bowiem zbytnie zwlekanie z jej zbiorem mogło doprowadzić do przedwczesnego wysypu i utraty całego plonu, toteż, choć rzepak dojrzewa po koniec czerwca, sprzęt rozpoczynano odpowiednio wcześniej, obserwując zmiany zachodzące w dojrzałości strąków. Nawet i wówczas należało zachować środki ostrożności: ponieważ światło słoneczne mogło przyczynić się do otwarcia się nasion w czasie żniwa, a tym samym do dużych strat w zbiorach, pracę rozpoczynano po zachodzie słońca. Uczestniczyli w niej wszyscy zatrudnieni w folwarku robotnicy. W dzień poprzedzający sprzęt rzepaku już w południe robota w majątku zamierała, a ludzie udawali się na spoczynek, by nabrać sił przed ciężką nocą. Prócz kaganków, niezbędnych do oświetlenia pól, przygotowywano na tę okazję zapasy chleba, kiełbasy, wódki, a nawet, jak pisze Maja Łozińska, papierosów, by żniwiarze mogli się godziwie pokrzepić.

Zwózka plonówZwózka plonów
Zwózka plonów do lasochowskiej stodoły (fot. z albumu Tadeusza Kowańskiego)
Przy następnych zbiorach, kolejno jęczmienia, żyta i pszenicy, poświęcano kosiarzom mniej uwagi. Z reguły pamiętano wszakże, że ciężka praca w upale i kurzu szybko wzbudza pragnienie, toteż przygotowy­wano dla żniwiarzy wprawdzie już nie wódkę, lecz, będącą nieraz przyczyną przeziębień, zimną wodę lub – za radą Nakwaskiej – „napój dla robotników i żniwiarzy, który bardzo mało kosztuje i każdego czasu da się zrobić. Na zrobienie 25. garncy napoju, weź 20 funtów żyta; zrób z niego słód to jest: wsyp w naczynie duże i nalej je wodą dość ciepłą, lecz nie gorącą, w ilości dostatecznej, aby ziarna zamoczyć, nie zalać; dwa razy na dobę mięszaj; jeżeli czas zimny, postaw w miejscu ogrzanem; i gdy żyto kły puści, wsyp je w 25. garncową beczkę z funtem drożdży piwnych; nalej 10 garn­cy wody gorącej nie ukropu, przerób kijem i wymięszaj przez kwadrans; nazajutrz dolej znowu 10 garncy wody równie gorącej jak pierwsza i podobnież mięszaj przez kwadrans; trzeciego dnia dopełnij beczkę gorącą wodą, zabij i zostaw przez dni pięć spokojnie, po tych już napój gotowy będzie. We dwa lub trzy tygodnie dobrze go użyć, gdyż się później psuć zaczyna. Napój ten przyjemny w smaku, jest prawdziwem dobrodziejstwem dla ludzi robiących w polu, którzy nie mogąc się oddalić od pracy, muszą pić wodę na słońcu zcieplałą, co gorzej mętną i zepsutą; samo picie zimnej wody podczas upałów, już zdrowiu szkodzi, gdy ciało w zbytecznem zostaje rozgrzaniu. Zalecam ci więc przez ludzkość, abyś tę małą przyjemność sprawić raczyła istotom pracującym dla twego dobra.”

Jeśli po zniesieniu pańszczyzny chłop za pracę w przy sprzęcie zboża w folwarku otrzymywał uzgodnioną zawczasu zapłatę (lub pracował w zamian za udzielone wcześniej przez dwór wsparcie w naturze czy gotówce np. na przednówku), o tyle za pomoc sąsiadowi w podobnych okolicznościach nigdy nie żądał wynagrodzenia. Zwyczajowe prawo wymagało od członków wiejskiej społeczności okazywania pomocy temu, kto akurat znajdował się w potrzebie, a kto przyjmując wsparcie zaciągał tym samym dług wdzięczności zobowiązujący go do analogicznego rewanżu w przyszłości. Powszechnie pomagano więc sobie nie tylko przy żniwach, ale i przy budowie domu, zwózce drzewa z lasu, sianokosach, wykopkach, schodzono się kolejno do sąsiadów skubać pierze czy siekać kapustę, obdarowywano kobietę w połogu, znoszono produkty spożywcze na sąsiedzkie wesele, jeżdżono po guślarza do chorych i księdza do umierających, gotowano żałobnikom jedzenie, wreszcie odwożono na cmentarz ciała zmarłych. Choćby na co dzień wieś dzieliły różnego rodzaju animozje i otwarte konflikty, solidarnie spieszono z pomocą przy gaszeniu pożaru i składano się na pogorzelców, nawet jeśli ci ostatni mieszkali w odległej wiosce i darczyńca nie znał ich osobiście.

ŻniwiarzŻniwiarz
Żniwiarz ostrzący kosę, lata międzywojenne
(fot. z zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego)
Takiego spontanicznego wsparcia udzielano zatem w sytuacjach szcze­gól­nych, natomiast wzajemne świadczenie sobie usług do­ty­czy­ło głównie naj­biedniejszych, których nie stać było na opłacanie pomocników. W dwu­dziestoleciu międzywojennym powszechną rzeczą było, że w okresie nasi­lenia robót polowych (zwłaszcza żniw i zbiorów roślin okopowych) bogatsi gospodarze przyjmowali do pracy pracowników najemnych, głównie bezrolnych chłopów, wy­na­gra­dzanych w gotówce lub w ramach tzw. od­robku, to jest w zamian za oddanie do użytkowania kilku zagonów pod uprawę warzyw czy ziemniaków. W średniozamożnych domach chłop­skich na stałe najmowano pastucha do pasania bydła, który pomagał także w obejściu i pracach polowych (był to zwykle chłopak między 13 a 15 rokiem życia, któremu prócz niewielkiego wynagrodzenia zapewniano wyżywienie, a niekiedy jedynie wikt i odzież). W bogatych gos­po­dar­stwach, liczących ponad 20 hektarów, za­trud­nia­no prócz owego pastucha także parobka do koni i służącą.

Trzeba jednak pamiętać, że majętnych chłopów, tzw. kmieci było niewielu (stanowili oni ledwie 7% ogółu włościan), większość zaś, bo ok. 60%, miesz­kańców wsi stanowiła wiejska biedota, gos­po­da­ru­jąca na mniej niż 5 ha ziemi, lub w ogóle jej pozbawiona. Pro­ble­mem, zwłaszcza w naj­uboż­szych, karłowatych gospodarstwach był w latach międzywojennych nie brak, lecz nadmiar rąk do pracy. Dzieci w domu było kilkoro, z nich zaś jeden tylko syn miał dziedziczyć ojcowiznę (zasada ta, będąca uświęconym tradycją zwyczajem na ziemiach zachodnich, w pozostałych regionach kraju przestrzegana była mniej rygorystycznie, co prowadziło do rozdrobnienia chłopskich gospodarstw, a w konsekwencji do rosnącego ubóstwa). Co począć z resztą? Córki, gdy podrosły, można było wydać za mąż, ale biedne rodziny z braku środków nie były w stanie zapewnić dziewczętom posagu, co w zasadzie uniemożliwiało dziewczynie znalezienie narzeczonego. Chłopców wysyłano na naukę rzemiosła, na które jednak nie było popytu. Trudna sytuacja gospodarcza ograniczyła tak w bogatych domach chłopskich jak i w dworach liczbę robotników najemnych, stąd biedocie ciężko było znaleźć pracę i w tym charakterze. W rezultacie powstała kategoria ludzi zbędnych, dorastającej młodzieży, która nie znajdując zatrudnienia pozostawała w domu, częstokroć zbyt ubogim, by wyżywić liczną rodzinę. Ubocznym skutkiem tego stanu rzeczy było zacofanie wsi: chłopi, jak pisze Majewski, woleli posługiwać się przestarzałymi narzędziami jak cepy, sierpy czy żarna, byle mieć czym wypełnić dzień. Nadmiar wolnego czasu decydował też o tym, że nie starano się także o scalenie porozrzucanych i oddalonych od zagrody działek.

Ścinanie przepiórkiŚcinanie przepiórki
Ścinanie przepiórki, rys. z książki Z.Glogera „Rok polski”
Żniwa, ta najważniejsza w ciągu roku praca gospodarska, wy­magała odpowiedniej, obrzędowej oprawy: na roz­po­częcie prac wybierano odpowiedni dzień, najczęściej sobotę – poświęconą tradycyjnie Matce Boskiej, kiedy zanoszono modły o pomyśl­ność robót i święcono kosy i sierpy. W tym też dniu pracowano w uroczystych strojach, okazując w ten sposób szacunek ziemi i zbożu. Uro­czys­tego aktu rozpoczęcia żniw dokonywał sam gos­po­darz (w folwarku był to dziedzic), własnoręcznie ścinając wiązkę zboża. Kolejność, w jakiej pracowali robotnicy, była ściś­le ustalona: na samym początku szli przodownik z przodow­nicą, którzy, jako ze wszystkich byli najszybsi i naj­wy­daj­niejsi, nadawali tempo pracy. Im to właśnie, przo­dow­ni­ko­wi i przo­downicy, przypadał w udziale zaszczyt za­koń­cze­nia prac po­lo­wych przez ścięcie ostatniego wiechcia zboża nazywanego – zależnie od regionu – pępem, pępkiem, bro­dą lub przepiórką, który przez jakiś czas pozostawał na polu, niejednokrotnie przystrojony wstążkami i kwiatami, jako uosobienie magicznych sił wegetacji. Musiał się on obowiązkowo znaleźć w dożynkowym wieńcu, wyplatanym w różne, znów zależnie od regionu kraju, formy. Gotowy wieniec niesiono wpierw w uroczystym pochodzie do kościoła, gdzie był święcony przez księdza, a następnie do dworu, przed którym przodownica przekazywała go właścicielowi majątku, oczekującemu na ganku wraz z rodziną nadejścia orszaku. Wręczenie wieńca przy wtórze śpiewanej przez wszystkich zebranych pieśni „Plon niesiemy plon” było sygnałem do wygłoszenia przemówienia przez przedstawiciela chłopów. Sztuka była to trudna i nieraz sprawiała włościanom niemały kłopot, stąd już w końcu XIX wieku zaczynały się ukazywać drukiem niewielkie książeczki, zawierające przygotowane na tę okazję mowy okolicznościowe.

Chociszewski, w swoim dziełku z 1906 r. pod tytułem „Żniwny wianek: zbiór pieśni, piosneczek, wierszy i przemówień sto­so­wa­nych na obchód wieńca” zamieszcza następujące pouczenia: „Obchód wieńca można urozmaicić przemowami, których coraz mniej się słyszy. Oczywista rzecz, że najprzód przemawia się do gospodarza i gospodyni, którzy urządzają wieniec. Można jed­nak­że i później, gdy na chwilę ustaną tańce, raz po raz palnąć mówkę poważnej lub wesołej treści. Przemówienia powinny być treściwe a niezbyt długie. Unikać należy spraw drażniących, przykrych, niemiłych, bo z tego nie ma zabawy ani żadnego pożytku. W piosence jeszcze niejedno uchodzi np. przycinki na ekonoma lub włodarza, ale w przemówieniu nie godzi się zaczepiać osób, tym więcej jeżeli są nieobecne. Także nie wolno w mówkach wieńcowych używać brzydkich, karczemnych wyrazów, które mogą zgorszyć mianowicie młodzież. (...) Dobrze jest przeplatać wierszami przemówienia, tym więcej, że wiersz się łatwiej spamięta.” Zamieszczone w „Żniwnym wianku” mowy noszą takie górnolotne tytuły jak: „Słów kilka o zacności stanu rolniczego” czy „Przemówienie o starożytności wieńca”.

DożynkiDożynki
Wręczenie wieńca dożynkowego zarządcy majątku Lasochów
(fot. z albumu rodzinnego Tadeusza Kowańskiego)
Na marginesie można dodać, że jest zbiorek Choci­szew­skiego interesującym dokumentem uka­zują­cym siłę i roz­po­wszechnienie w owym czasie polskiego anty­se­mi­tyzmu. Bo choć autor zastrzega, że w prze­mó­wie­niach dożynkowych „nie wolno (...) wystę­pować wro­go prze­ciw ludziom innej wiary i narodowo­ści” i przysięga się, że sam do tych wystąpień nie ma zamiaru zachęcać, to przecież jego mowa pt. „Głos jednego z uczestników wieńca w ważnej sprawie” jest czytelną agitką wy­mie­rzoną w Żydów, oskarżającą tę mniejszość o lenistwo, wyzysk, przynależność do masonerii, sym­patie soc­ja­lis­tyczne, wrogość „wobec każdej religii, a szczególnie ka­tolickiej” i zachęcającą do bojkotu ży­dow­skich sklepów oraz dokonywania zaku­pów wyłącznie w „chrześ­ci­jań­skich składach”. Całość zakończona jest wy­mow­nym post scriptum: „UWAGA. Powyższe prze­mó­wie­nie moż­na dosłownie powiedzieć na pamięć, lepiej jednakże dodać niejedno, np. przytoczyć nazwisko jakiego gospodarza, który z powodu pijaństwa u Żydów majątek stracił.” Na podobnej do oracji zasadzie komponowane były dożynkowe pieśni – ich linia melodyczna właściwie nie ulegała zmianie, tekst natomiast, jakkolwiek układany według ogólnie przyjętego schematu, zawierał fragmenty improwizowane jak choćby komplementy i docinki pod adresem gospodarzy, ekonomów czy oficjalistów. Zwyczajowo śpiewano o trudzie pracy, spodziewanej zań nagrodzie, poczęstunku i zabawie. Z czasem, jak pisze Ogrodowska, pieśni dożynkowe upo­dob­ni­ły się do kroniki życia wsi, dokumentującej najważniejsze wydarzenia w roku.

Jak można wywnioskować z wcześniejszego fragmentu wręczenie wieńca i towarzyszące mu przemowy były tylko wstępem do właściwej, dożynkowej zabawy. Wieniec zawieszano w sieni, skąd zabierano go dopiero na wiosnę następnego roku, by zdobiące go kłosy zetrzeć na proch i dodać do siewnego ziarna, co miało zapewnić pomyślne plony. Żniwiarze otrzymywali za swój trud podziękowanie i stosowną zapłatę, szczególnie szczodrą w przypadku przodowników, po czym właściciel majątku zapraszał obecnych na biesiadę przy stołach rozstawionych na dziedzińcu lub w spichlerzu. Po poczęstunku zebrani ruszali w tany. W pierwszej parze szedł dziedzic z przodownicą, w kolejnej – dziedziczka z przodownikiem. Dożynki urozmaicały różnorodne konkursy: zawody we wspinaczce po natłuszczonym słupie czy loterie fantowe. Nagrody w tych ostatnich mogły być najróżniejsze. Nakwaska radzi, by nie poprzestawać na rozdawaniu piwa i gorzałki, „lecz przeciwnie mniej onych szafując, raczej zająć, zabawić innemi sposobami ludność twych włości. Przez rok cały zbierałabyś kawałki rożnofarbnych zrzynków, i z tych tak sama jak twe dzieci i sąsiadki do pracy zaproszone, robiłybyście czapeczki, gorsety, czepce dla kobiet, czółka dla dziewcząt, podług ubioru i zwyczaju okolicy, przez cię zamieszkałej. Do tych dołączyłabyś różne inne przedmioty gospodarskie, jako to: przędziwo cienkie, gęsi, prosięta, koszyk ziemniaków, nadto: jałoszkę, cielę, lub owcę, podług majątku twego, któreby główny los loteryi dla włościan przeznaczonej z tych wszystkich fantów stanowiły. Do tych dodałabyś jeszcze dla pomnożenia liczby szczęśliwych wygraną mało kosztowne drobiazgi np. sztoćce, lichtarze, zwierciadełka, nożyczki, naparstki, papier igieł, nici do szycia, czapki dla chłopaków, lub słomiane proste kapelusze, paciorki do różańca, obrazki Świętych, inne drobiazgi podług twej możności, gustu i liczby włościan. Na te wszystkie fanty byłyby porobione numera i bilety do których większa jeszcze ilość białych próżnych by się dodała. (...) Samabyś się szczerze zadowolniła, widząc radość tych biednych ludzi, za najmniejszą wygraną. Ich śmiechy i żarty, z tych, którzy niewłaściwe fanty wyciągnęli, by cię też nieraz rozśmieszyły.” Rozpoczęta przed dworem zabawa zwykle znajdowała swój finał w pobliskiej karczmie, gdzie pito i tańczono do późnej nocy. Podobny do opisanego przebieg, choć skromniejszy, miały dożynki gospodarskie, organizowane przez bogatszych chłopów dla rodziny, parobków i robotników najętych do żniw.

Bibliografia:

Burszta, J. (1972) Kultura wsi od końca XVIII do początków XX w. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom II. Okres zaborów. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 628-671

Chociszewski, J. (1906) Żniwny wianek: zbiór pieśni, piosneczek, wierszy i przemówień stosowanych na obchód wieńca, zwanego także okrężnem i dożynkami: z dodatkiem dwóch sztuk teatralnych; List do Matki Boskiej; Złoty chleb. Gniezno: nakładem autora

Łozińska, M. (2010) W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaj, święta, zabawy. Warszawa: PWN

Majewski, J. (1980) Rozwój gospodarki chłopskiej w okresie międzywojennym. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom III. Okres II Rzeczpospolitej i okupacji hitlerowskiej. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 25-120

Markowski, M.B. (1993) Obywatele ziemscy w województwie kieleckim 1918-1939. Kielce: Kieleckie Towarzystwo Naukowe

Mieszczankowski, M. (1980) Struktura agrarna i społeczna wsi polskiej w okresie międzywojennym. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom III. Okres II Rzeczpospolitej i okupacji hitlerowskiej. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 121-188

Nakwaska, K. (1843) Dwór wiejski. Dzieło poświęcone gospodyniom polskim, przydatne i osobom w mieście mieszkającym. Przerobione z francuzkiego pani Aglaë Adanson z wielu dodatkami i zupełnem zastosowaniem do naszych obyczajów i potrzeb, przez Karolinę z Potockich Nakwaską, w 3 Tomach. Poznań: Księgarnia Nowa

Ogrodowska, B. (2001) Zwyczaje, obrzędy i tradycje w Polsce. Mały słownik. Warszawa: Verbinum

Traczyński, E. (2001) Wieś świętokrzyska w XIX i XX wieku. Kielce: Regionalny Ośrodek Studiów i Ochrony Środowiska Kulturowego w Kielcach

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia (jeśli nie zaznaczono inaczej) © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: