W kwestii najlepszego narzędzia do żęcia zboża trwały w XIX wieku spory. Zwolennicy tradycyjnego sierpa wskazywali, że przy jego użyciu ponosi się mniejsze straty, bowiem ścinając nim wiązkę zboża, przytrzymuje się ją wolną ręką, przez co mniej ziaren wysypuje się z kłosów na ziemię niż dzieje się to przy zastosowaniu kosy, tnącej łodygi nisko przy ziemi. Faktem było jednak, że kosa, którą do tej pory stosowano wyłącznie przy sprzęcie trawy, zwiększała wydajność pracy i szybko zyskiwała na popularności po uwłaszczeniu, kiedy właścicielom majątków bardziej opłacało się zaoszczędzić na pracy robotników folwarcznych, niż dbać o minimalizowanie strat przy żniwach, bowiem skoszenie pola kosą trwało dwa razy krócej niż sierpem. Dodatkowo uzyskana po kośbie słoma, znajdująca wiele zastosowań w gospodarstwie, była znacznie dłuższa niż po żniwach przeprowadzonych za pomocą sierpa. Zamiana sierpa na kosę doprowadziła także do zmiany obyczajów: żęcie sierpem należało tradycyjnie do prac kobiecych, zbieranie zaś i stawianie snopków – męskich. W przypadku kosy role uległy odwróceniu: sieczenie przypadło mężczyznom, podbieranie i wiązanie ściętego zboża stało się domeną kobiet. Trzeba przy tym podkreślić, że w gospodarstwach włościańskich sierp dłużej był w użyciu – w podkieleckich wsiach spotykamy go jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym.
Nowoczesne maszyny długo nie znajdowały jednak zastosowania przy sprzęcie rzepaku. Po upowszechnieniu się płodozmianu ziemianie często decydowali się na sadzenie tej wyjątkowo niewdzięcznej rośliny, przysparzającej gospodarzom niemało troski. Oto bowiem zbytnie zwlekanie z jej zbiorem mogło doprowadzić do przedwczesnego wysypu i utraty całego plonu, toteż, choć rzepak dojrzewa po koniec czerwca, sprzęt rozpoczynano odpowiednio wcześniej, obserwując zmiany zachodzące w dojrzałości strąków. Nawet i wówczas należało zachować środki ostrożności: ponieważ światło słoneczne mogło przyczynić się do otwarcia się nasion w czasie żniwa, a tym samym do dużych strat w zbiorach, pracę rozpoczynano po zachodzie słońca. Uczestniczyli w niej wszyscy zatrudnieni w folwarku robotnicy. W dzień poprzedzający sprzęt rzepaku już w południe robota w majątku zamierała, a ludzie udawali się na spoczynek, by nabrać sił przed ciężką nocą. Prócz kaganków, niezbędnych do oświetlenia pól, przygotowywano na tę okazję zapasy chleba, kiełbasy, wódki, a nawet, jak pisze Maja Łozińska, papierosów, by żniwiarze mogli się godziwie pokrzepić.
Jeśli po zniesieniu pańszczyzny chłop za pracę w przy sprzęcie zboża w folwarku otrzymywał uzgodnioną zawczasu zapłatę (lub pracował w zamian za udzielone wcześniej przez dwór wsparcie w naturze czy gotówce np. na przednówku), o tyle za pomoc sąsiadowi w podobnych okolicznościach nigdy nie żądał wynagrodzenia. Zwyczajowe prawo wymagało od członków wiejskiej społeczności okazywania pomocy temu, kto akurat znajdował się w potrzebie, a kto przyjmując wsparcie zaciągał tym samym dług wdzięczności zobowiązujący go do analogicznego rewanżu w przyszłości. Powszechnie pomagano więc sobie nie tylko przy żniwach, ale i przy budowie domu, zwózce drzewa z lasu, sianokosach, wykopkach, schodzono się kolejno do sąsiadów skubać pierze czy siekać kapustę, obdarowywano kobietę w połogu, znoszono produkty spożywcze na sąsiedzkie wesele, jeżdżono po guślarza do chorych i księdza do umierających, gotowano żałobnikom jedzenie, wreszcie odwożono na cmentarz ciała zmarłych. Choćby na co dzień wieś dzieliły różnego rodzaju animozje i otwarte konflikty, solidarnie spieszono z pomocą przy gaszeniu pożaru i składano się na pogorzelców, nawet jeśli ci ostatni mieszkali w odległej wiosce i darczyńca nie znał ich osobiście.
(fot. z zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego)
Trzeba jednak pamiętać, że majętnych chłopów, tzw. kmieci było niewielu (stanowili oni ledwie 7% ogółu włościan), większość zaś, bo ok. 60%, mieszkańców wsi stanowiła wiejska biedota, gospodarująca na mniej niż 5 ha ziemi, lub w ogóle jej pozbawiona. Problemem, zwłaszcza w najuboższych, karłowatych gospodarstwach był w latach międzywojennych nie brak, lecz nadmiar rąk do pracy. Dzieci w domu było kilkoro, z nich zaś jeden tylko syn miał dziedziczyć ojcowiznę (zasada ta, będąca uświęconym tradycją zwyczajem na ziemiach zachodnich, w pozostałych regionach kraju przestrzegana była mniej rygorystycznie, co prowadziło do rozdrobnienia chłopskich gospodarstw, a w konsekwencji do rosnącego ubóstwa). Co począć z resztą? Córki, gdy podrosły, można było wydać za mąż, ale biedne rodziny z braku środków nie były w stanie zapewnić dziewczętom posagu, co w zasadzie uniemożliwiało dziewczynie znalezienie narzeczonego. Chłopców wysyłano na naukę rzemiosła, na które jednak nie było popytu. Trudna sytuacja gospodarcza ograniczyła tak w bogatych domach chłopskich jak i w dworach liczbę robotników najemnych, stąd biedocie ciężko było znaleźć pracę i w tym charakterze. W rezultacie powstała kategoria ludzi zbędnych, dorastającej młodzieży, która nie znajdując zatrudnienia pozostawała w domu, częstokroć zbyt ubogim, by wyżywić liczną rodzinę. Ubocznym skutkiem tego stanu rzeczy było zacofanie wsi: chłopi, jak pisze Majewski, woleli posługiwać się przestarzałymi narzędziami jak cepy, sierpy czy żarna, byle mieć czym wypełnić dzień. Nadmiar wolnego czasu decydował też o tym, że nie starano się także o scalenie porozrzucanych i oddalonych od zagrody działek.
Chociszewski, w swoim dziełku z 1906 r. pod tytułem „Żniwny wianek: zbiór pieśni, piosneczek, wierszy i przemówień stosowanych na obchód wieńca” zamieszcza następujące pouczenia: „Obchód wieńca można urozmaicić przemowami, których coraz mniej się słyszy. Oczywista rzecz, że najprzód przemawia się do gospodarza i gospodyni, którzy urządzają wieniec. Można jednakże i później, gdy na chwilę ustaną tańce, raz po raz palnąć mówkę poważnej lub wesołej treści. Przemówienia powinny być treściwe a niezbyt długie. Unikać należy spraw drażniących, przykrych, niemiłych, bo z tego nie ma zabawy ani żadnego pożytku. W piosence jeszcze niejedno uchodzi np. przycinki na ekonoma lub włodarza, ale w przemówieniu nie godzi się zaczepiać osób, tym więcej jeżeli są nieobecne. Także nie wolno w mówkach wieńcowych używać brzydkich, karczemnych wyrazów, które mogą zgorszyć mianowicie młodzież. (...) Dobrze jest przeplatać wierszami przemówienia, tym więcej, że wiersz się łatwiej spamięta.” Zamieszczone w „Żniwnym wianku” mowy noszą takie górnolotne tytuły jak: „Słów kilka o zacności stanu rolniczego” czy „Przemówienie o starożytności wieńca”.
(fot. z albumu rodzinnego Tadeusza Kowańskiego)
Jak można wywnioskować z wcześniejszego fragmentu wręczenie wieńca i towarzyszące mu przemowy były tylko wstępem do właściwej, dożynkowej zabawy. Wieniec zawieszano w sieni, skąd zabierano go dopiero na wiosnę następnego roku, by zdobiące go kłosy zetrzeć na proch i dodać do siewnego ziarna, co miało zapewnić pomyślne plony. Żniwiarze otrzymywali za swój trud podziękowanie i stosowną zapłatę, szczególnie szczodrą w przypadku przodowników, po czym właściciel majątku zapraszał obecnych na biesiadę przy stołach rozstawionych na dziedzińcu lub w spichlerzu. Po poczęstunku zebrani ruszali w tany. W pierwszej parze szedł dziedzic z przodownicą, w kolejnej – dziedziczka z przodownikiem. Dożynki urozmaicały różnorodne konkursy: zawody we wspinaczce po natłuszczonym słupie czy loterie fantowe. Nagrody w tych ostatnich mogły być najróżniejsze. Nakwaska radzi, by nie poprzestawać na rozdawaniu piwa i gorzałki, „lecz przeciwnie mniej onych szafując, raczej zająć, zabawić innemi sposobami ludność twych włości. Przez rok cały zbierałabyś kawałki rożnofarbnych zrzynków, i z tych tak sama jak twe dzieci i sąsiadki do pracy zaproszone, robiłybyście czapeczki, gorsety, czepce dla kobiet, czółka dla dziewcząt, podług ubioru i zwyczaju okolicy, przez cię zamieszkałej. Do tych dołączyłabyś różne inne przedmioty gospodarskie, jako to: przędziwo cienkie, gęsi, prosięta, koszyk ziemniaków, nadto: jałoszkę, cielę, lub owcę, podług majątku twego, któreby główny los loteryi dla włościan przeznaczonej z tych wszystkich fantów stanowiły. Do tych dodałabyś jeszcze dla pomnożenia liczby szczęśliwych wygraną mało kosztowne drobiazgi np. sztoćce, lichtarze, zwierciadełka, nożyczki, naparstki, papier igieł, nici do szycia, czapki dla chłopaków, lub słomiane proste kapelusze, paciorki do różańca, obrazki Świętych, inne drobiazgi podług twej możności, gustu i liczby włościan. Na te wszystkie fanty byłyby porobione numera i bilety do których większa jeszcze ilość białych próżnych by się dodała. (...) Samabyś się szczerze zadowolniła, widząc radość tych biednych ludzi, za najmniejszą wygraną. Ich śmiechy i żarty, z tych, którzy niewłaściwe fanty wyciągnęli, by cię też nieraz rozśmieszyły.” Rozpoczęta przed dworem zabawa zwykle znajdowała swój finał w pobliskiej karczmie, gdzie pito i tańczono do późnej nocy. Podobny do opisanego przebieg, choć skromniejszy, miały dożynki gospodarskie, organizowane przez bogatszych chłopów dla rodziny, parobków i robotników najętych do żniw.
Bibliografia:
Burszta, J. (1972) Kultura wsi od końca XVIII do początków XX w. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom II. Okres zaborów. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 628-671
Chociszewski, J. (1906) Żniwny wianek: zbiór pieśni, piosneczek, wierszy i przemówień stosowanych na obchód wieńca, zwanego także okrężnem i dożynkami: z dodatkiem dwóch sztuk teatralnych; List do Matki Boskiej; Złoty chleb. Gniezno: nakładem autora
Łozińska, M. (2010) W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaj, święta, zabawy. Warszawa: PWN
Majewski, J. (1980) Rozwój gospodarki chłopskiej w okresie międzywojennym. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom III. Okres II Rzeczpospolitej i okupacji hitlerowskiej. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 25-120
Markowski, M.B. (1993) Obywatele ziemscy w województwie kieleckim 1918-1939. Kielce: Kieleckie Towarzystwo Naukowe
Mieszczankowski, M. (1980) Struktura agrarna i społeczna wsi polskiej w okresie międzywojennym. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom III. Okres II Rzeczpospolitej i okupacji hitlerowskiej. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 121-188
Nakwaska, K. (1843) Dwór wiejski. Dzieło poświęcone gospodyniom polskim, przydatne i osobom w mieście mieszkającym. Przerobione z francuzkiego pani Aglaë Adanson z wielu dodatkami i zupełnem zastosowaniem do naszych obyczajów i potrzeb, przez Karolinę z Potockich Nakwaską, w 3 Tomach. Poznań: Księgarnia Nowa
Ogrodowska, B. (2001) Zwyczaje, obrzędy i tradycje w Polsce. Mały słownik. Warszawa: Verbinum
Traczyński, E. (2001) Wieś świętokrzyska w XIX i XX wieku. Kielce: Regionalny Ośrodek Studiów i Ochrony Środowiska Kulturowego w Kielcach
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: