Jak podaje Wojciech Szczygielski metody stosowane od XVI w. w hodowli ryb, zakładające długi, bo cztero-pięcioletni (a w niektórych wypadkach dochodzący do siedmiu lat) cykl hodowlany, uważane były w XIX w. za przestarzałe i raczej zniechęcały ziemian do parania się tego rodzaju działalnością. Gospodarka karpiowa przeżywała więc stagnację. Zmiana nastąpiła w latach 70. XIX stulecia dzięki pracom Tomasza Dubisza, słowacko-śląskiego hodowcy. Rozpropagowanie jego nowoczesnego podejścia, dostosowanego do europejskich warunków klimatycznych i znacznie skracającego cykl hodowlany dzięki zapewnieniu narybkowi lepszych warunków pokarmowych, sprawiło, że gospodarstwa hodowlane na ziemiach polskich szybko zaczęły przodować w całym stawownictwie europejskim, zaś w latach 1918-39 Polska stała się największym producentem karpi na kontynencie (i to pomimo tego, że – jak uskarżał się pod koniec lat 20. Stanisław Janicki – spożycie ryb słodkowodnych w Polsce, choć wykazujące tendencję wzrostową, pozostawało niewielkie, a rybactwo, z uwagi na zniszczenia wojenne i niekorzystny stosunek ponoszonych nakładów do uzyskiwanych ze sprzedaży dochodów, nie przynosiło już tak dużych zysków jak przed wojną). Część potężnych majątków ziemskich okresu międzywojennego w regionie świętokrzyskim nastawiona była głównie na hodowlę ryb. W samym powiecie włoszczowskim, jak podaje Mieczysław Markowski, funkcjonowało pięć takich wielkoobszarowych gospodarstw rybackich. Wielu dworom ziemiańskim towarzyszyły także stawy o bardziej rekreacyjnym charakterze: kopane na terenie ogrodu służyły nie tylko hodowli ryb, ale też rozrywce – letnim przejażdżkom łódką i zimowym popisom łyżwiarzy. Ryby z takich „przydomowych” stawów lub sadzawek odławiano wyłącznie na użytek dworu, stąd też i wydajność tych obiektów była nieporównywalnie mniejsza niż stawów stricte hodowlanych. W obu typach zbiorników niezmiennie od XIX stulecia prym wiodły karpie, w mniejszym zaś stopniu liny, szczupaki i sandacze. Dodatkowe zyski przynosił chów raków, a w XIX w. także… pijawek. W międzywojniu z kolei bardziej przedsiębiorczy ziemianie inwestowali w sztuczną hodowlę pstrąga.
Planując budowę stawów należało uwzględnić szereg czynników środowiskowych – rodzaj podłoża, ukształtowanie terenu, przede wszystkim zaś obfitość wody (najlepiej rzecznej, bogatej w substancje odżywcze spływające z pół – zimna woda źródlana rokowała mniejsze przychody, stanowiąc słabszą pożywkę dla planktonu, głównego pożywienia karpi). Autorzy „Polskiego stawowego gospodarstwa” z 1860 r. zalecali urządzanie stawów jedynie na słabych glebach, na których inny rodzaj działalności – a zatem uprawa roślin czy hodowla zwierząt – nie mógł przynieść oczekiwanego zysku. Nie inaczej zresztą było w pierwszej dekadzie dwudziestolecia międzywojennego, kiedy produkcja rybna nie była tak opłacalna jak przed wojną, stąd stawy zakładano wyłącznie na nieużytkach, czyli – jak wyjaśniał Janicki – gruntach „tak wadliwych, że przez zalew jedynie właściciel ma możność utrzymania się przy ich posiadaniu”. Ówczesna gospodarka stawowa, tak jak i dziś, wymagała przenoszenia ryb do osobnych zbiorników stosownie do osiągniętego przez nie wieku czy celem odbycia tarła. Autorzy „Polskiego stawowego gospodarstwa”, opublikowanego, jak pamiętamy, na dziesięć lat przed rewolucją Dubisza, dzielili stawy na cztery kategorie: stawy rozpłodowe, w których przeprowadzano tarło, a następnie chowano narybek; stawy odrostowe, przeznaczone dla kroczków; możliwie płytkie i szerokie stawy główne, gdzie w okresie letnim trzymano dorosłe egzemplarze (tj. karpie po osiągnięciu czwartego roku życia, a np. szczupaki – trzeciego), by przed planowanymi odłowami nabrały tuszy; wreszcie zimochowy o dużej głębokości, do których przesadzano ryby na zimę, jeśli w stawach odrostowych lub głównych nie uwzględniono głębszej kotliny, w jakiej zwierzęta mogłyby znaleźć schronienie w czasie mrozów. Zaproponowana przez Dubisza innowacja polegała na tym, że w miejsce jednego stawu rozpłodowego wprowadzała trzy: małe tarlisko służące do wycierania ryb, przesadzkę mniejszą, do której wpuszczano świeżo wylęgnięty narybek, i większą, gdzie przenoszono podrośnięte rybki po kolejnych 4-6 tygodniach. W ten sposób zwiększano ilość dostępnego dla ryb w pierwszych miesiącach życia pokarmu, co przy dobrych warunkach gwarantowało ich znaczny przyrost. Dwuletnie kroczki trzymano w stawach kroczkowych (rozrostowych), a trzyletnie, przygotowywane do odłowu karpie trafiały do stawów kupieckich.
Jeszcze w XIX stuleciu użyźniony odchodami rybimi szlam zalecano wykorzystać pod uprawę (nawożąc nim pola lub po prostu przeznaczając spuszczony i nie użytkowany w danym roku staw pod zboże albo rośliny pastewne), a zarośnięte trzciną czy manną dno pożytkować jako pastwisko. Przezorny gospodarz dbać musiał o to, by w stawach przeznaczonych do hodowli ryb nie pojono bydła, nie prano owiec przed strzyżeniem, nie moczono lnu i konopi, wreszcie nie wpuszczano tam ptactwa domowego (dzikie kaczki wespół z wydrami i bardzo nielicznymi już w połowie XIX stulecia czaplami zalecano bezlitośnie tępić jako szkodniki). Opieka nad hodowlą nie ograniczała się jednak do miesięcy, w których ryby aktywnie żerowały, wymagały więc doglądania i dozoru: zimą należało pamiętać o wybijaniu w tafli lodu przerębli, aby zapewnić im dopływ tlenu. Pisała Nakwaska: „podczas wielkich mrozów robią się tu też przeręble w lodzie, aby ryby nie podusiły się i (...) dają się czopy ze słomy w tych otworach, aby powietrze przechód miało.” W dwudziestoleciu międzywojennym uważano już za niezbędne koszenie roślinności dennej – trzcin, tataraku czy rogożyny – a także okresowe spuszczanie i wapnowanie stawów, celem odkwaszenia podłoża i wytępienia zagrażających zdrowiu hodowli drobnoustrojów. Optymalnym rozwiązaniem było posiadanie zimochowów opróżnianych wiosną, a zarybianych przed zimą, dzięki czemu reszta zbiorników mogła zostać spuszczona i zaorana na jesieni, co sprzyjało użyźnieniu gleby, a zarazem eliminacji chorobotwórczych zarazków pod wpływem niskich temperatur. W dobie intensyfikacji hodowli pozostawienie zbiornika na cały rok odłogiem było już nie do pomyślenia – w stawach nie tylko nie uprawiano już roślin, ale wręcz zalecano ich nawożenie (Bertold Benecke rekomendował użytkowanie dna zbiorników w celach rolniczych jedynie wtedy, kiedy stawy były mocno zaniedbane lub wymagały gruntownej dezynfekcji). Nie polegano też już tylko na żyzności stawu przekładającej się na obfitość planktonu, lecz programowo dokarmiano ryby – łubinem, jęczmieniem, kukurydzą, ale także wymieszanymi z otrębami, mąką lub pulpą ziemniaczaną odpadami z mleczarni i rzeźni.
Za najlepsze miesiące do spuszczenia stawów na połów ryb na sprzedaż uchodziły w 1845 r. listopad i marzec, natomiast w roku 1860 radzono raczej zaniechać wiosennego odłowu, jako szkodliwego dla odbywających w tym czasie tarło dorosłych osobników, a „żniwa stawiarskie” urządzać już w październiku. Na przestrzeni lat, mimo zmian zachodzących w praktyce rybackiej, zdecydowana większość ryb wyławiana była i przekazywana na rynek w miesiącach jesiennych. Przyczyna była prosta: jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym nieliczne tylko gospodarstwa ziemiańskie i mało które chłopskie posiadały zimochowy, stąd gotowych do sprzedaży ryb pozbywano się jeszcze przed zimą, narybek zaś trzymano przez cały rok w stawach letnich, co zimową porą narażało hodowlę na duże straty. Sytuację tę wykorzystywali kupcy, dyktując na jesieni chłopom ceny poniżej rynkowej, wiedząc, że muszą oni sprzedać swój towar przed nadejściem mrozów. Na zimowych i wiosennych zwyżkach cen korzystali już tylko importerzy, głównie z Węgier i Jugosławii.Do najstarszych narzędzi służących do połowu ryb należą narzędzia kolne: harpuny, jedno- lub wielozębne ości oraz bodarze, które tym różniły się od ości, że wyposażano je dodatkowo w grubsze ramiona czy tępe zęby, zagarniające ryby na zęby właściwe. Za pomocą ości i bodarzy łowiono ryby wiosną, w okresie tarła, oraz późną jesienią i zimą, korzystając z łodzi lub, gdy woda była płytka, brodząc w niej. Bywało, że na połów wybierano się nocą – w takim wypadku ryby wabiono za pomocą trzymanej w ręku pochodni. Sprawni bodarze potrafili łowić ryby za pomocą ości także w przerębli: taka metoda połowu była wysoce ceniona, ponieważ wymagała od rybaka zręczności, a dodatkowo – łutu szczęścia, co nadawało jej polor gry hazardowej. Prototyp dzisiejszej wędki składał się z kija, zazwyczaj zrobionego z pręta leszczynowego, sznurka skręconego z końskiego włosia lub lnianych czy konopnych nici, ołowianego ciężarka, pływaka zrobionego z kory, zwykle topolowej, oraz drewnianego lub żelaznego haczyka, na którym mocowano przynętę (w tym miejscu zaznaczyć należy, że „łowienie ryb dla zabawy”, jak określają wędkarstwo autorzy „Polskiego stawowego gospodarstwa”, uznawane było w XIX wieku za rozrywkę godną spragnionego odpoczynku przemysłowca czy rzemieślnika, na którą zajęty poważną pracą ziemianin nie powinien tracić czasu, i „rzeczywiście u nas łowienie wędką ryb nie uzyskało prawa obywatelstwa, uważane jest jeszcze po części i słusznie za zabawkę dziecinną, którą im pozostawiamy”). Do poławiania ryb wiejscy kłusownicy używali także wędek pływających, gdzie na pęk sitowia lub korę nawijano sznurek z przytwierdzonym doń haczykiem z przynętą – wędki takie rozrzucano w dużej liczbie po powierzchni wody.
Z witek wierzbowych, brzozowych lub leszczynowych wyplatano samołówki – wiersze, stożkowate kosze z wlotem zwężającym się ku końcowi, który związywano lub zatykano drewnianym czopem. Wiersze mogły posiadać serce, czyli osadzone we wnętrzu samołówki zwężające się gardło, zapobiegające ucieczce ryby. Często przy połowie wierszą używano jazu, tj. wyplatanego z wikliny lub utworzonego z wbitych w dno palików czy desek, stawianego po obu stronach samołówki płotu, który zastawiając rybom drogę, kierował je do pułapki. Na podobnej zasadzie co wiersze konstruowano żaki (więcierze) – sieci rozpięte na kilku obręczach z jednym lub wieloma sercami. Drygawice (słępy, drygubice, ganty) były sieciami złożonym z trzech warstw, przy czym oka dwóch warstw zewnętrznych były wystarczająco duże, by ryba mogła przez nie przepłynąć, wewnętrznej zaś – drobne. Taka sieć trójścienna osadzona była na dwóch linach – górnej z pływakami, dolnej z obciążnikami, dzięki czemu utrzymywała się w pionie. Ryba, przepływając przez pierwszą warstwę o dużych okach, zaplątuje się następnie w luźno napiętą warstwę środkową, a przeszedłszy przez oko trzeciej, mota się ostatecznie w sieć o małych oczkach, tworząc z niej rodzaj woreczka czy kieszonki zwany pachą. Drygawice zastawiano w szuwarach, albo brodzono z nimi przy brzegu, ewentualnie ciągnięto za łodzią.
Szereg prymitywnych narzędzi do połowu ryb poprzez ich zgarnianie do wnętrza wleczonego kosza czy sieci nosi nazwę kłoni. Kłonią jest, używana głównie przez kobiety, opałka, w postaci wyplatanego z wikliny koszyka, który ciągnięto po dnie, zagarniając do środka spłoszone ryby. Kłonią jest także drabka, sieć rozpięta na prostokątnej ramie, którą dwóch rybaków ciągnęło przez staw, tuż przy dnie. Sak, czyli kłonia czerpakowata, miał postać worka z sieci rozpiętego na drewnianej ramie lub łęku z przymocowanym doń trzonkiem. Ciągnięto go zazwyczaj z łodzi, pod prąd: jeden rybak pilnował, by sieć sunęła blisko dna, drugi zaś zaganiał do niej ryby.
Prymitywnymi narzędziami były także nakrywki (nastawki), wyrabiane z wikliny kosze bez dna lub – według tego samego schematu – sieci osadzone na wiklinowym szkielecie o kształcie stożka. Nakrywano nimi upatrzoną rybę z góry, a następnie dobywano ją przez górny otwór. Innym prostym narzędziem była podrywka – płat siatki, wklęśnięty w środku, którego rogi przywiązywano do końców dwóch skrzyżowanych prętów, umocowanych z kolei na drążku. Podrywkę należało łagodnie zanurzyć w wodzie, opuszczając ją na dno, a po jakimś czasie równo i szybko podnieść do góry. Używano jej łowiąc ryby z brzegu lub z łodzi, czasem opierając drążek o umocowane do łodzi widełki.
Niewody to z kolei rodzaj sieci złożonej z matni, do której wpadały ryby, i skrzydeł. Ciągnięty przez dwie łodzie, lub – w płytkich wodach – brodzących rybaków, zagarniał ryby skrzydłami, kierując je do matni. Właśnie przy pomocy niewodu łowiono ryby zimą, nie tylko na sprzedaż, ale też na wigilijną wieczerzę. Ten skomplikowany połów nie mógł obyć się bez wytrawnego rybaka, kierującego przebiegiem całego przedsięwzięcia, którego zwano cechmistrzem, cecharzem, a na Wileńszczyźnie zapudnikiem. Tylko on potrafił właściwie poprowadzić pod lodem sieć, omijając zgrabnie przeszkody – głazy czy zwalone drzewa. On też wyznaczał, czyli cechował, np. za pomocą krzaków jałowca, miejsca do wybicia dwóch największych przerębli po przeciwległych krańcach stawu: przez jedną z nich – tzw. zakładnię – wprowadzano sieć, przez drugą – wychodnię – wydobywano ją wraz z połowem. Wzdłuż trasy przeciągania niewodu równolegle z dwóch stron stawu wybijano za pomocą żelaznej pieśni i siekier szereg pomniejszych otworów, przez które prowadzono sieć zaczepiając widełkami, mającymi postać zakończonych haczykowato drążków, o chochle, czyli, jak objaśniał Moszyński, długie tyczki, „do których pośrednio jest uwiązana sieć i które prowadzi się pod lodem od przerębla do przerębla”. Niewód po przeciągnięciu przez całe jezioro wydobywano na brzeg ręcznie lub za pomocą umocowanego na saniach kołowrotu (tzw. baby). Wyciągnięte ryby sortowano, a jeśli było ich dużo, niewód wraz z saniami i osadzoną na nich babą zatapiano, aby zwierzęta nie zamarzły. Ciężka praca na zimnie wymagała odpowiedniego „wspomagania” toteż nigdy nie brakło przy połowach alkoholu. Sam połów był dla okolicznej ludności niebywałą atrakcją, stąd, mimo trzaskającego mrozu, zawsze gromadziło się na brzegach stawu wielu gapiów.
Rybacy w swej pracy wykorzystywali wiele narzędzi pomocniczych: bosaków (służących m.in. do wyciągania lin niewodu, a także przyciągania i odpychania łodzi), czerpaków sietnych (do podbierania ryb) i drewnianych (do wylewania wody z łodzi lub wygarniania ryb z łodzi czy sadza), sadzy służących do przetrzymywania złowionych sztuk, a mających postać zamykanych koszy lub skrzynek z nawierconymi otworkami ustawianych w miejscu przepływu wody, dalej beczek z otworem w wierzchniej klepce używanych do przewożenia ryb na niewielkie odległości (autorzy „Polskiego stawowego gospodarstwa” zalecali wzorem francuskim umieszczanie takich beczek na dwukółkach, by woda w beczce, zmieniana przy każdej nadarzającej się okazji, pozostawała w ciągłym ruchu), wreszcie różnych koszyków i koszy, w których układano ryby przeznaczone do transportu („Kiedy się chce żywcem posłać rybę o sześć godzin odległości – radziła Nakwaska – trzeba jej za skrzele przekładać trochę ośrodka chleba, aby się nie zlepiały. Kładzie się je na świeżej trawie lub tataraku, w koszyku i temże przykrywa, tak aby zupełnie prosto leżały.”). Do przewożenia narzędzi, sprzętów rybackich i wyłowionych ryb służyły zimą sanie, latem zaś różnego rodzaju nosze czy taczki. Kiedy powierzchnia stawu skuta była lodem przypinano do obuwia żabki – żelazne, haczykowate ostrza – lub zakładano łyżwy, których płozy osadzone na drewnianej podstawie wyrabiano początkowo z kości nóg bydlęcych czy końskich, później zaś z żelaza. Z kolei do wiązania i naprawiania zerwanych sieci używano przyrządów zwanych kleszczkami w postaci drewnianych deseczek, na które nawijano nić, by następnie wpleść ją w strukturę sieci.
Tak jak w przypadku innych zajęć czy rzemiosł, przy rybołówstwie – zwłaszcza tam, gdzie połów ryb stanowił jedyne czy główne źródło utrzymania (np. nad morzem czy jeziorami) – pracowały całe rodziny. Zespołowej pracy wymagało bowiem wiązanie i naprawianie zerwanych sieci, ich rozplątywanie i czyszczenie po połowie, zbieranie owadów i robaków na przynętę, wreszcie: przenoszenie narzędzi czy wyłowionych ryb. Zawód rybaka przechodził z ojca na syna, stąd, jak podaje Znamierowska-Prufferowa dzieci od najmłodszych lat towarzyszyły ojcu przy robocie, dawano im też stosowne do przyszłego zajęcia zabawki: czółenka i łódki z kory sosnowej, a także miniaturowe czerpaki czy ości do kłucia ryb.
Bibliografia:
Benecke, B. (1929) Gospodarstwo stawowe. Praktyczny podręcznik zakładania i zużytkowania stawów oraz hodowli ryb i raków. Lwów – Warszawa: Księgarnia Polska – Bernard Połoniecki
Gawrecki, Z. i Kohn, A. (1860) Polskie stawowe gospodarstwo oraz opisanie porządku stawowego przez Stanisława Strojnowskiego. Warszawa: Nakładem S.H. Merzbacha Księgarza
Janicki, S. (1929) Nasza gospodarka stawowa a import ryb do Polski. Warszawa: Druk. Rolnicza
Łozińska, M. (2010) W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaj, święta, zabawy. Warszawa: PWN
Markowski, M.B. (1993) Obywatele ziemscy w województwie kieleckim 1918-1939. Kielce: Kieleckie Towarzystwo Naukowe
Mizerski, M. (1923) Gospodarstwo stawowe i zakładanie stawów. Warszawa: Nakł. i dr. J. Burian
Moszyński, K. (1929) Kultura ludowa Słowian. Część I: Kultura materialna. Z 21 mapkami oraz rycinami 1138 przedmiotów. Kraków: Polska Akademia Umiejętności
Nakwaska, K. (1843) Dwór wiejski. Dzieło poświęcone gospodyniom polskim, przydatne i osobom w mieście mieszkającym. Przerobione z francuzkiego pani Aglaë Adanson z wielu dodatkami i zupełnem zastosowaniem do naszych obyczajów i potrzeb, przez Karolinę z Potockich Nakwaską, w 3 Tomach. Poznań: Księgarnia Nowa
Pruszak, T.A. (2011) O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy. Warszawa: PWN
Szczygielski, W. (1967) Zarys rybactwa śródlądowego w Polsce. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Rolne i Leśne
Thaer, A. (1845) Poradnik gospodarski na każdy miesiąc w roku to jest wykaz najważniejszych zatrudnień w gospodarstwie rólniczem zachodzących, w porządku miesięcznym ułożonych czyli książka podręczna dla początkujących gospodarzy oraz tych, którzy chcą się dowiedzieć, co każdego czasu w gospodarstwie przedsięwziąć należy. Wrocław: Nakładem Zygmunta Schlettera
Znamierowska-Prufferowa, M. (1988) Tradycyjne rybołówstwo ludowe w Polsce na tle zbiorów i badań terenowych Muzeum Etnograficznego w Toruniu. Toruń: Muzeum Etnograficzne w Toruniu
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: