Bale, zwłaszcza te największe, karnawałowe, były okazją do zawierania znajomości, szczególnie istotną dla panien na wydaniu i ich rodzicieli, dbałych nie tylko o przyszłość swoich córek, ale także traktujących ewentualny mariaż – zwłaszcza z konkurentem z wyższej sfery – jako inwestycję obliczoną na osiągnięcie określonych zysków. W rezultacie wiele ziemiańskich rodzin często opuszczało na zimę swoje wiejskie posiadłości by móc „bywać” w mieście, nawet jeśli oznaczało to rozliczne wyrzeczenia, a nawet długi. Kto zostawał na zimę na wsi, bawił się także, ale w sąsiedzkim gronie. Urządzenie takiego balu z obowiązkowym, uroczystym posiłkiem, było sporym wydatkiem, nic dziwnego zatem, że w XIX wieku wystawne przyjęcia, organizowane nader często wedle zasady „zastaw się a postaw się”, coraz częściej spotykały się z ostrą krytyką, w dwudziestoleciu międzywojennym zaś, w dobie kryzysu gospodarczego, w wielu domach ostatecznie zostały zarzucone na rzecz mniej kosztownych spotkań towarzyskich w węższym gronie. W tym okresie także na znaczeniu zyskały bale sylwestrowe i noworoczne, niejako zastępujące cały wysyp okazałych, karnawałowych zabaw, jaki rok rocznie następował w latach wcześniejszych.
Organizacja balu wymagała nie tylko dużych nakładów pieniężnych, ale i czasowych. Nawet w najzamożniejszych dworach, które dysponowały własną salą balową zaprojektowaną przez znakomitych architektów i ozdobioną malowidłami przez niemniej doskonałych malarzy, przed przyjęciem należało przygotować specjalne dekoracje z kwietnych girland czy muślinowych draperii, nie wspominając już o fantazyjnych bukietach zdobiących stoły. Latem, zwłaszcza gdy oczekiwano większej liczby gości, chętnie przenoszono się do ogrodu. W takim wypadku wznoszono w parku drewniany pawilon, którego nieheblowane deski pracowicie skrywano pod malowniczo upinanymi tkaninami. Do skrupulatnie wyliczanych przez Elżbietę Kowecką wydatków na urządzenie XIX-wiecznego, wystawnego balu należały ponadto koszty związane z oświetleniem dworu (zakupem świec, lampionów, nieraz także wypożyczenia kinkietów czy świeczników, jeśli liczba posiadanych kandelabrów nie starczała do odpowiedniego doświetlenia sali), rozwiezieniem zaproszeń, wynajęciem krzeseł (służących paniom do odpoczynku między tańcami), wypożyczeniem zastawy stołowej czy parawanów (przy użyciu których tworzono zaciszne buduary, gdzie damy mogły poprawić fryzurę czy toaletę, korzystając przy tym nieraz z pomocy trwających w ustawicznej gotowości garderobianych i panien służących, wyposażonych w igły, nici i szpilki na wypadek większej katastrofy, gdyż często zdarzało się, że podczas tańca obrywała się jakaś falbana). Na duże przyjęcia wynajmowano dodatkowo lokajów i pomocników do przygotowywania sali. Kupowano także egzotyczne wiktuały (rodzynki, wanilię, migdały, cukier) potrzebne głównie do wyrobu ciast (mięsa czy jarzyny pochodziły z własnych ogrodów, alkohole zaś – z dworskich piwnic). Wreszcie trzeba było zadbać o oprawę muzyczną: zapewnić ją mógł, jak pisał Mieczysław Rościszewski, „sam fortepian aż do sześciu muzykantów, lub cała kapela pułkowa”. Wybór liczby instrumentów uzależniony był od wielkości pomieszczenia – przykładowo na dwa przyległe salony wystarczały podług cytowanego autora fortepian, skrzypce i wiolonczela z basem.
Biorąc pod uwagę rozmiary i koszty opisywanego przedsięwzięcia nie może dziwić, że na wsi niezbyt zamożne rodziny ziemiańskie z sąsiedztwa praktykowały zwyczaj bali składkowych, opłacanych z kieszeni uczestników, a odbywających się w domu dysponującym odpowiednimi warunkami lokalowymi. Bale takie wyprawiano zimową porą na salonach (lub w salach balowych, jeśli organizator zabawy takową posiadał), latem natomiast chętnie bawiono się w dworskim parku, oświetlonym na tę okazję lampionami. Urządzany wieczorami bal nieodmiennie stanowił okazję do wprowadzenia w świat towarzyski dorastających córek, dla których – tak samo jak w poprzednim stuleciu – szukano odpowiedniej partii, bez względu bowiem na dokonujące się zmiany obyczajowe, ziemiański dwór obstawał przy tradycyjnych, patriarchalnych wzorcach.
Na początku XIX w. w przerwie między tańcami przy stole zasiadały jedynie kobiety. Mężczyźni albo im usługiwali, sami racząc się jadłem na stojąco, albo – jeśli jedzenie paniom podawała służba – zasiadali przy prostych, zbitych naprędce z desek stołach, wprawdzie nie tak wystawnych jak ten, przy którym posilały się damy, ale za to umożliwiających swobodną (i suto zakrapianą) rozmowę o męskich sprawach. Na przestrzeni kolejnych lat zwyczaj ten, uznany za przestarzały i niewygodny, szybko uległ zmianie: jeśli gości było mało, wszyscy siadali do wspólnego posiłku, jeśli zaś zaproszonych było zbyt wielu, by pomieścili się przy jednym stole, organizowano bufet, w ramach którego przybyli kolejno pożywiali się przy niewielkich stolikach. Dodatkowo, między tańcami, służba roznosiła napoje, słodycze i lody, a nad samym ranem – barszcz, bigos czy wręcz obfite śniadanie. Ten opisywany przez Elżbietę Kowecką schemat był dość odporny na zmiany, oto bowiem, jak podaje Maja Łozińska, jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym podczas eleganckich balów około północy serwowano kolację, której menu nie różniło się zasadniczo od obowiązującego na wystawnym obiedzie. Ten gorący posiłek, przy którym obowiązkowo należało siedzieć przy stole, coraz częściej jednak zastępowano zimnym bufetem. Goście usługiwali sobie w takim wypadku sami, do woli sięgając po wystawione na stołowych blatach tartinki, zimne mięsa, pasztety z dziczyzny, sałatki, auszpiki, torty i owoce. Służący roznosili w tym czasie lody, poncz i kruszon, nie brakło także i innych alkoholi. Dopiero pod koniec balu, zanim zagrano ostatniego mazura zwyczajowo zamykającego przyjęcie, podawano gorący barszcz i ciepłe zakąski.
W pierwszym dziesięcioleciu Drugiej Rzeczpospolitej obowiązywał też jeszcze XIX-wieczny plan balu: zabawa zaczynała się około godziny 22 (czasem dopiero o północy) od poloneza, gdzie w pierwszych parach szli najbardziej znamienici goście, a kończyła nieodmiennie mazurem, często nad samym ranem. Każda z pań, przybywająca na bal obowiązkowo w towarzystwie (młoda mężatka pod nieobecność małżonka wybierała się na przyjęcie z bratem, wujem bądź przyjaciółką i jej mężem, a panna – z matką, ewentualnie ojcem, który zaraz po przybyciu na miejsce powierzał ją opiece godnej zaufania znajomej), otrzymywała przy wejściu specjalny karnet, w którym panowie zapisywali się na kolejne tańce. Notesik taki podczas tańca trzymało się wraz z wachlarzem w ręce albo umieszczało w pasku lub dołku za stanikiem. Dżentelmen, pragnący zarezerwować sobie miejsce w karnecie wybranej damy, podchodził do niej i złożywszy ukłon, przedstawiał swe życzenie w kwiecistej i uniżonej formie, mówiąc np. „Ośmielam się zapytać, którego kontredansa pani mi przeznaczy?” albo: „Czy mogę mieć zaszczyt zaproszenia pani do pierwszego mazura?”. Zwracając się do bliższej znajomej mógł się ograniczyć do mniej wykwintnej prośby w rodzaju: „Racz mi pani nie odmówić potańczenia ze sobą jednego walca.” O ile dama nie przyrzekła wcześniej danego tańca innemu partnerowi, nie wolno jej było dać odpowiedzi odmownej, mogła co najwyżej wymówić się zmęczeniem i konsekwentnie przesiedzieć dany utwór. Podobnie jeśli na skutek pomyłki zapisała na ten sam taniec dwóch partnerów, winna była całkiem z niego zrezygnować, tłumacząc się chwilową niedyspozycją. Wykluczone było natomiast wpisywanie się do karnecika osoby nieznajomej: nawet w tańcu, jeśli figura wymagała zmiany partnerki, dżentelmen, natknąwszy się na damę, której nie był wcześniej przedstawionym, powinien był niezwłocznie samemu się jej zaprezentować. Nie mniej jednoznaczne i bezdyskusyjne były inne zasady savoir vivre’u obowiązujące uczestników balu. Nie do przyjęcia była choćby wszelka poufałość między tancerzami – nawet jeśli byli rodzeństwem: źle wychowaną była kobieta utrzymująca z partnerem kontakt wzrokowy, czy, nie daj Bóg, śmiejąca się w tańcu. Równie źle widzianym było, jeśli któraś z pań zbyt często szła w tany z jednym mężczyzną (o ile nie był jej narzeczonym). O los panien z pustymi karnecikami na prywatnych, kameralnych przyjęciach troszczyła się gospodyni – sama nie tańcząc wiele lub wcale, dokładała starań, by zapewnić każdej bawiącej u niej panience partnera do tańca, czy to namawiając wolnych kawalerów do zaopiekowania się opuszczoną nieszczęśnicą („na prośbę pani domu – instruował rodaków Rościszewski – tańczcie z panną, choćby była najbrzydszą”), czy to śląc jej w odsiecz swoich synów lub kuzynów, którzy obtańcowywali „z uprzejmego obowiązku” mniej popularne dziewczęta. Na większych, oficjalnych balach zadanie to przypadało czuwającemu nad przebiegiem zabawy wodzirejowi – nie można więc było opuścić przyjęcia choćby raz nie będąc porwaną do tańca.
„Powodzenie balu zależy głównie od wodzireja – pisał z emfazą Rościszewski. – Bal bez wodzireja, to pułk bez dowódcy.” Dobry wodzirej winien był być duszą towarzystwa, umiejącą wprawić skrępowanych początkowo uczestników balu w dobry nastrój i zachęcić do wspólnej zabawy. Na dużych przyjęciach wyróżniała go z tłumu kokarda bądź pęk kolorowych wstążek przypięty do lewego ramienia. Głównym zadaniem wodzireja było prowadzenie tanecznego korowodu, rozstawianie po sali par, pilnowanie, by tańczący nie potrącali się wzajemnie, wreszcie dyktowanie kolejności poszczególnych figur (stosownie do umiejętności uczestników). W międzywojniu na oficjalnych balach wystrzegano się tanecznych nowinek, jak choćby coraz popularniejszego amerykańskiego fokstrota czy charlestona, które wśród ludzi starszej daty, do których zaliczał się Rościszewski, uchodziły za nieprzyzwoite, a młodzież popisującą się nowomodnymi akrobacjami oskarżano o zmienianie dostojnej sali balowej w dom rozpusty. Stąd największą ekstrawagancją na takich formalnych zabawach pozostawał, jak pisze Iwona Kienzler, walc z figurami. Zmysłowe tanga czy frywolne nowości zza oceanu królowały na spotkaniach mniej oficjalnych, jakimi były popularne w dwudziestoleciu międzywojennym, z uwagi na mniejszy koszt ich organizacji, ziemiańskie wieczory taneczne. W swym charakterze przyjęcia takie były bliższe dansingowi niż balowi, toteż obowiązywały na nich i mniej formalne ubiory wizytowe.
Trzeba bowiem pamiętać, że uroczysty charakter balu zobowiązywał uczestników do odpowiedniego do okazji stroju – koniecznie wieczorowego, ten zaś, jak i cała moda, zmieniał swoją formę na przestrzeni wieków. Podobnie jak w przypadku odzieży codziennej zmiany te w mniejszym stopniu dotyczyły mężczyzn niż kobiet, bo choć wygląd poszczególnych elementów męskiej garderoby z czasem ewoluował, to przekształcenia te nie były tak wyraźne jak w przypadku damskich toalet. Toteż mężczyzn nieodmiennie obowiązywał frak (w XIX w. mógł być kolorowy, od początku wieku XX wyłącznie czarny) z pikowaną kamizelką; biała koszula o sztywnym, sterczącym kołnierzyku; biała mucha; składany cylinder zwany szapoklakiem (który dżentelmen zostawiał na krześle partnerki nim powiódł ją na parkiet); dwie pary rękawiczek (na wypadek gdyby jedna pękła w tańcu) i czarne lakierki. Jeśli ubiór męski był w miarę zuniformizowany, to XIX-wieczne suknie balowe jasno sygnalizowały zarówno status małżeński, jak i majątkowy kobiety. Od niezamężnych panien, jak pisze Małgorzata Możdżyńska-Nawrotka, oczekiwało się skromności, której oznaką była prostota ubioru: lekka, bawełniana suknia w pastelowej tonacji (białej, błękitnej, różowej, szafirowej, od czasów secesji także beżowej) pozbawiona ozdób i biżuterii (wyjątek stanowić mógł dyskretny sznur pereł). Takie powiewne, lekkie sukienki o niewielkim wycięciu pod szyją, szyte z tiulu czy muślinu „w barwach marzeń” i odcieniach „bladych, niepewnych” zalecał pannom jeszcze na przełomie wieków w swym poradniku Mieczysław Rościszewski. Śmiałe toalety o żywszych kolorach, jedwabie, pióra, koronki, diamenty i głębokie dekolty zarezerwowane były jedynie dla młodych mężatek, stąd przytaczana przez Elżbietę Kowecką Ewa Felińska mogła w pierwszej połowie XIX stulecia zanotować: „miałam wyznanie od niektórych mężatek, że wyszły za mąż jedynie w celu dostania niektórych strojów, do których głowa im się paliła, a o których wiedziały, że nie dostaną inaczej, chyba z wyprawą.” Krojem XIX-wieczne suknie balowe nie odbiegały od noszonych na co dzień – nakazy mody były tu jednakie – wyróżniały się natomiast bogactwem przybrań, jakością i kolorem materiału, strojnością falban czy plis, wreszcie – głębokością dekoltu: obnażające ramiona wycięcie w opinii Mieczysława Rościszewskiego uchodziło wręcz za nieodzowny element toalety „bardzo strojnej”. Kobietom starszym (w owej epoce rozumiano pod tym pojęciem panie, które przekroczyły czterdziestkę) wypadało już ubierać się statecznie i bez wcześniejszej ekstrawagancji, gdyż, jak pisze Dobrochna Kałwa, „kobieta zamężna, a w dodatku matka, ubrana do «figury» budziła zgorszenie”. Ich stroje szyte były z ciężkich materii o stonowanych kolorach, które wraz z wiekiem ciemniały aż po wdowią czerń.
Na realizację śmiałych, potencjalnie skandalicznych nawet pomysłów – jak suknia odsłaniająca całą łydkę – pozwalały bale maskowe. Zabawy kostiumowe były w XIX stuleciu bardzo modne: chętnie przebierano się w stroje staropolskie, szkockie czy hiszpańskie, albo wcielano się w bohaterów znanych powieści czy postacie historyczne. Oczywiście przygotowanie ubioru na taką maskaradę stawało się nie lada wyzwaniem, zwłaszcza na wsi, gdzie nie można było skorzystać z teatralnych wypożyczalni, będąc skazanym na usługi skromnej szwaczki mającej niewielkie pojęcie o strojach, dajmy na to, średniowiecznych kasztelanek czy greckich pasterek. Mężczyźni, którzy nie znajdowali upodobania w przebierankach, mogli stawić się na balu kostiumowym we fraku i cylindrze (którego nie zdejmowali przez cały czas trwania zabawy), pozwalając sobie co najwyżej na ekstrawagancję w postaci kolorowych rękawiczek. Maskarady zezwalały uczestnikom na większą swobodę obyczajową: przyjęte było choćby zwracanie się do każdego per „ty” i poufałość taka nie mogła być powodem do obrazy. Niemniej i tu istniały nieprzekraczalne granice: niedopuszczalne było wykorzystywanie swej anonimowości do znieważania czy wyśmiewania bliźnich, a za szczyt impertynencji i brutalstwa, wedle słów Rościszewskiego, uchodziło unoszenie czy zrywanie masek innych osób. Na przełomie wieków do modnych zabaw należały także bale białe (organizowane wyłącznie dla młodzieży płci obojga – panienki stawiały się na nich w bieli, kawalerowie z białymi kwiatami w butonierkach) oraz różowe (przeznaczone dla młodych mężatek; analogicznie do balu białego panie wdziewały suknie różowe, a panowie wtykali w klapę fraka różę bądź różowy goździk).
Jednak nawet „zwykły” bal nastręczał poważnych wydatków i trudności wiążących się ze stworzeniem oryginalnej toalety, która częstokroć – zwłaszcza gdy wybierająca się na bal dama nie należała do najzamożniejszych – bazowała na jednej i tej samej sukni w kółko przerabianej, farbowanej, opatrywanej nowymi falbanami czy szarfami, tak, by na każdej kolejnej z licznych zabaw karnawałowych sprawiała wrażenie całkiem nowej kreacji. Nie można też zapomnieć o obowiązkowych dodatkach: wykwintnym woreczku na drobiazgi, wachlarzu, zza którego można było rzucać wybrankowi ukradkowe spojrzenia, rękawiczkach, doprawianych do fryzury lokach, gdy własnych miało się nie dość, i różnorodnych ozdobach wieńczących kunsztowne sploty włosów jak diademy czy kwiatowe girlandy. Interesującym, a mało znanym dodatkiem sukni balowej z lat 40. XIX w. były metalowe oprawy bukietów. Jak podaje Gutkowska-Rychlewska okolone kartonikiem z wytłaczaną koronką bukieciki żywych kwiatów, których łodyżki owijano drucikiem, umieszczano w metalowej, bogato zdobionej oprawce. Oprawka taka, wyposażona w wygodną do trzymania rączkę, miała doczepiony łańcuszek zakończony obrączką, którą dama wsuwała na palec, dzięki czemu mogła w tańcu wypuścić bukiecik z dłoni. Do tańca zakładano jedwabne pończoszki i atłasowe trzewiczki o miękkiej i cienkiej podeszwie, która szybko się zużywała – Kowecka podaje, że ciesząca się powodzeniem panna potrafiła zedrzeć w ciągu jednej nocy 2-3 pary takich pantofelków.
W dwudziestoleciu międzywojennym „[u]czestnicy zabaw i spotkań towarzyskich – jak pisze Mieczysław Markowski – musieli stosować się do wymogów etykiety, ubierać się stosowanie do okoliczności. Każdy ziemianin obowiązkowo musiał mieć frak – na bale i huczne zabawy, smoking – na mniej uroczyste spotkania, żakiet z długimi połami – przeznaczony na wizyty oraz tużurek – zakładany na pogrzeby.” Do tego zestawu dochodziły białe kamizelki i przypinane do koszul kołnierzyki, buty – koniecznie czarne (przy dużych uroczystościach najlepiej lakierki), wreszcie krawaty i muchy. Nieodzownym elementem męskiego stroju balowego aż po lata 30., kiedy wymóg ten przestał obowiązywać, były białe rękawiczki, które dobrze wychowani panowie ściągali zanim siedli do jedzenia czy kart, a wkładali do tańca, gdyż, jak tłumaczyła baronowa Staffe „[g]oła ręka wilgotnieje zawsze w tańcu, walaliby więc nią rękawiczki albo staniki danserek, biorąc je za ręce albo obejmując w pół przy wirowych tańcach”. Na tle jednakowo ubranych mężczyzn wyróżniały się fantazyjne kreacje ich partnerek: najczęściej jedwabne (lojalność obywatelska nakazywała wybór krajowych jedwabiów z Milanówka), wyszywane w zygzaki błyszczącymi koralikami i pajetkami, a do tego lamowane u dołu futrem. W drugiej połowie lat 20., kiedy to na mniej formalnych spotkaniach towarzyskich królują amerykańskie tańce, jak fokstrot czy charleston, damskie toalety o prostej, gładkiej górze z głębokim, bo nieraz sięgającym pasa dekoltem na plecach, zyskują dół z rozcięciami po bokach, uformowany w ekstrawaganckie zęby lub falbany. Pod koniec dekady pojawiają się krynolinki o prostych staniczkach bez rękawów przechodzących w wielowarstwową, sztywną, falbaniastą spódnicę. Zakładane do tych strojów buty od codziennych różnił nie fason, lecz materiał: tkanina w kolorze sukni, niejednokrotnie także naszywana dżetami czy paciorkami, lub egzotyczna skóra – krokodyla bądź węża. Dopełnieniem stroju była torebka fasonem zbliżona do płaskiego woreczka oraz biżuteria: sznur pereł czy wisior w stylu art déco. Kolorowym i eleganckim akcentem w wieczorowych toaletach pozostawały kwiaty – żywe lub sztuczne (te drugie zwykle wykonane z jedwabiu lub aksamitu), które przypinano u dekoltu lub pasa. W latach 30., jak pisze Anna Sieradzka, obowiązywały dwa rodzaje sukien balowych: pierwszym była wyżej opisana krynolinka, wykonana teraz z lekkiego tiulu, szyfonu czy koronki, drugim – szyta ze złotej lub srebrnej lamy, względnie jedwabiu utrzymanego w jasnych, pastelowych barwach, suknia o tzw. wężowej linii, krojem nawiązująca do toalet gwiazd Hollywood. Na ramiona wybierająca się na bal dama zarzucała futro wieczorowe, szal, płaszcz, lub sortie – rodzaj pelerynki z jedwabiu lamowanego futrem lub… piór.Bibliografia:
Barbasiewicz, M. (2013) Dobre maniery w przedwojennej Polsce. Warszawa: PWN
Kałwa, D. (2005) Polska doby rozbiorów i międzywojenna. W: A. Chwalba (red.) Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych. Warszawa: PWN, ss. 221-336
Kienzler, I. (2014) Moda. Dwudziestolecie międzywojenne, tom 27. Warszawa: Bellona i Edipresse
Kienzler, I. (2014) Muzyka. Dwudziestolecie międzywojenne, tom 28. Warszawa: Bellona i Edipresse
Kowecka, E. (2008) W salonie i w kuchni. Opowieść o kulturze materialnej pałaców i dworów polskich w XIX w. Poznań: Zysk i S-ka
Łozińska, M. (2011) Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety. Warszawa: PWN
Markowski, M.B. (1993) Obywatele ziemscy w województwie kieleckim 1918-1939. Kielce: Kieleckie Towarzystwo Naukowe
Możdżyńska-Nawrotka, M. (2002) O modach i strojach. Wrocław: Wydawnictwo Dolnośląskie
Rościszewski, M. (pseud. B. Londyński) (1905) Księga obyczajów towarzyskich. Kodeks wyprobowanych przepisów, porad i wskazówek, tudzież odpowiedzi praktycznych na pytania: Jak prowadzić dom światowy? Jak żyć z ludźmi i zjednywać sobie przyjaciół? Jak się zachować w każdej okazyi życia rodzinnego i korporacyjnego? Z kim żyć? Jak się bawić? Jak mówić? Jak się ubierać? i t.d. i t.d. Lwów-Złoczów: nakładem i drukiem księgarni Wilhelma Zukerkandla
Rościszewski, M. (pseud. B. Londyński) (1938) Zwyczaje towarzyskie. Podręcznik praktyczny dla pań i panów. Warszawa: Bibljoteka Dzieł Naukowych
Sieradzka, A. (2013) Moda w przedwojennej Polsce. Warszawa: PWN
Staffe, B. (1907) Zwyczaje towarzyskie. Tłum. i oprac. M. Rościszewski (pseud. B. Londyński) Lwów: K. S. Jakubowski; Warszawa: E. Wende i Sp.
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: