Bale, zwłaszcza te największe, karnawałowe, były okazją do zawierania znajomości, szczególnie istotną dla panien na wydaniu i ich rodzicieli, dbałych nie tylko o przyszłość swoich córek, ale także traktujących ewentualny mariaż – zwłaszcza z konkurentem z wyższej sfery – jako inwestycję obliczoną na osiągnięcie określonych zysków. W rezultacie wiele ziemiańskich rodzin często opuszczało na zimę swoje wiejskie posiadłości by móc „bywać” w mieście, nawet jeśli oznaczało to rozliczne wyrzeczenia, a nawet długi. Kto zostawał na zimę na wsi, bawił się także, ale w sąsiedzkim gronie. Urządzenie takiego balu z obowiązkowym, uroczystym posiłkiem, było sporym wydatkiem, nic dziwnego zatem, że w XIX wieku wystawne przyjęcia, organizowane nader często wedle zasady „zastaw się a postaw się”, coraz częściej spotykały się z ostrą krytyką, w dwudziestoleciu międzywojennym zaś, w dobie kryzysu gospodarczego, w wielu domach ostatecznie zostały zarzucone na rzecz mniej kosztownych spotkań towarzyskich w węższym gronie. W tym okresie także na znaczeniu zyskały bale sylwestrowe i noworoczne, niejako zastępujące cały wysyp okazałych, karnawałowych zabaw, jaki rok rocznie następował w latach wcześniejszych.
zabawach tanecznych (pocztówka z zasobów portalu polona.pl)
Biorąc pod uwagę rozmiary i koszty opisywanego przedsięwzięcia nie może dziwić, że na wsi niezbyt zamożne rodziny ziemiańskie z sąsiedztwa praktykowały zwyczaj bali składkowych, opłacanych z kieszeni uczestników, a odbywających się w domu dysponującym odpowiednimi warunkami lokalowymi. Bale takie wyprawiano zimową porą na salonach (lub w salach balowych, jeśli organizator zabawy takową posiadał), latem natomiast chętnie bawiono się w dworskim parku, oświetlonym na tę okazję lampionami. Urządzany wieczorami bal nieodmiennie stanowił okazję do wprowadzenia w świat towarzyski dorastających córek, dla których – tak samo jak w poprzednim stuleciu – szukano odpowiedniej partii, bez względu bowiem na dokonujące się zmiany obyczajowe, ziemiański dwór obstawał przy tradycyjnych, patriarchalnych wzorcach.
Na początku XIX w. w przerwie między tańcami przy stole zasiadały jedynie kobiety. Mężczyźni albo im usługiwali, sami racząc się jadłem na stojąco, albo – jeśli jedzenie paniom podawała służba – zasiadali przy prostych, zbitych naprędce z desek stołach, wprawdzie nie tak wystawnych jak ten, przy którym posilały się damy, ale za to umożliwiających swobodną (i suto zakrapianą) rozmowę o męskich sprawach. Na przestrzeni kolejnych lat zwyczaj ten, uznany za przestarzały i niewygodny, szybko uległ zmianie: jeśli gości było mało, wszyscy siadali do wspólnego posiłku, jeśli zaś zaproszonych było zbyt wielu, by pomieścili się przy jednym stole, organizowano bufet, w ramach którego przybyli kolejno pożywiali się przy niewielkich stolikach. Dodatkowo, między tańcami, służba roznosiła napoje, słodycze i lody, a nad samym ranem – barszcz, bigos czy wręcz obfite śniadanie. Ten opisywany przez Elżbietę Kowecką schemat był dość odporny na zmiany, oto bowiem, jak podaje Maja Łozińska, jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym podczas eleganckich balów około północy serwowano kolację, której menu nie różniło się zasadniczo od obowiązującego na wystawnym obiedzie. Ten gorący posiłek, przy którym obowiązkowo należało siedzieć przy stole, coraz częściej jednak zastępowano zimnym bufetem. Goście usługiwali sobie w takim wypadku sami, do woli sięgając po wystawione na stołowych blatach tartinki, zimne mięsa, pasztety z dziczyzny, sałatki, auszpiki, torty i owoce. Służący roznosili w tym czasie lody, poncz i kruszon, nie brakło także i innych alkoholi. Dopiero pod koniec balu, zanim zagrano ostatniego mazura zwyczajowo zamykającego przyjęcie, podawano gorący barszcz i ciepłe zakąski.


W pierwszym dziesięcioleciu Drugiej Rzeczpospolitej obowiązywał też jeszcze XIX-wieczny plan balu: zabawa zaczynała się około godziny 22 (czasem dopiero o północy) od poloneza, gdzie w pierwszych parach szli najbardziej znamienici goście, a kończyła nieodmiennie mazurem, często nad samym ranem. Każda z pań, przybywająca na bal obowiązkowo w towarzystwie (młoda mężatka pod nieobecność małżonka wybierała się na przyjęcie z bratem, wujem bądź przyjaciółką i jej mężem, a panna – z matką, ewentualnie ojcem, który zaraz po przybyciu na miejsce powierzał ją opiece godnej zaufania znajomej), otrzymywała przy wejściu specjalny karnet, w którym panowie zapisywali się na kolejne tańce. Notesik taki podczas tańca trzymało się wraz z wachlarzem w ręce albo umieszczało w pasku lub dołku za stanikiem. Dżentelmen, pragnący zarezerwować sobie miejsce w karnecie wybranej damy, podchodził do niej i złożywszy ukłon, przedstawiał swe życzenie w kwiecistej i uniżonej formie, mówiąc np. „Ośmielam się zapytać, którego kontredansa pani mi przeznaczy?” albo: „Czy mogę mieć zaszczyt zaproszenia pani do pierwszego mazura?”. Zwracając się do bliższej znajomej mógł się ograniczyć do mniej wykwintnej prośby w rodzaju: „Racz mi pani nie odmówić potańczenia ze sobą jednego walca.” O ile dama nie przyrzekła wcześniej danego tańca innemu partnerowi, nie wolno jej było dać odpowiedzi odmownej, mogła co najwyżej wymówić się zmęczeniem i konsekwentnie przesiedzieć dany utwór. Podobnie jeśli na skutek pomyłki zapisała na ten sam taniec dwóch partnerów, winna była całkiem z niego zrezygnować, tłumacząc się chwilową niedyspozycją. Wykluczone było natomiast wpisywanie się do karnecika osoby nieznajomej: nawet w tańcu, jeśli figura wymagała zmiany partnerki, dżentelmen, natknąwszy się na damę, której nie był wcześniej przedstawionym, powinien był niezwłocznie samemu się jej zaprezentować. Nie mniej jednoznaczne i bezdyskusyjne były inne zasady savoir vivre’u obowiązujące uczestników balu. Nie do przyjęcia była choćby wszelka poufałość między tancerzami – nawet jeśli byli rodzeństwem: źle wychowaną była kobieta utrzymująca z partnerem kontakt wzrokowy, czy, nie daj Bóg, śmiejąca się w tańcu. Równie źle widzianym było, jeśli któraś z pań zbyt często szła w tany z jednym mężczyzną (o ile nie był jej narzeczonym). O los panien z pustymi karnecikami na prywatnych, kameralnych przyjęciach troszczyła się gospodyni – sama nie tańcząc wiele lub wcale, dokładała starań, by zapewnić każdej bawiącej u niej panience partnera do tańca, czy to namawiając wolnych kawalerów do zaopiekowania się opuszczoną nieszczęśnicą („na prośbę pani domu – instruował rodaków Rościszewski – tańczcie z panną, choćby była najbrzydszą”), czy to śląc jej w odsiecz swoich synów lub kuzynów, którzy obtańcowywali „z uprzejmego obowiązku” mniej popularne dziewczęta. Na większych, oficjalnych balach zadanie to przypadało czuwającemu nad przebiegiem zabawy wodzirejowi – nie można więc było opuścić przyjęcia choćby raz nie będąc porwaną do tańca.
„Powodzenie balu zależy głównie od wodzireja – pisał z emfazą Rościszewski. – Bal bez wodzireja, to pułk bez dowódcy.” Dobry wodzirej winien był być duszą towarzystwa, umiejącą wprawić skrępowanych początkowo uczestników balu w dobry nastrój i zachęcić do wspólnej zabawy. Na dużych przyjęciach wyróżniała go z tłumu kokarda bądź pęk kolorowych wstążek przypięty do lewego ramienia. Głównym zadaniem wodzireja było prowadzenie tanecznego korowodu, rozstawianie po sali par, pilnowanie, by tańczący nie potrącali się wzajemnie, wreszcie dyktowanie kolejności poszczególnych figur (stosownie do umiejętności uczestników). W międzywojniu na oficjalnych balach wystrzegano się tanecznych nowinek, jak choćby coraz popularniejszego amerykańskiego fokstrota czy charlestona, które wśród ludzi starszej daty, do których zaliczał się Rościszewski, uchodziły za nieprzyzwoite, a młodzież popisującą się nowomodnymi akrobacjami oskarżano o zmienianie dostojnej sali balowej w dom rozpusty. Stąd największą ekstrawagancją na takich formalnych zabawach pozostawał, jak pisze Iwona Kienzler, walc z figurami. Zmysłowe tanga czy frywolne nowości zza oceanu królowały na spotkaniach mniej oficjalnych, jakimi były popularne w dwudziestoleciu międzywojennym, z uwagi na mniejszy koszt ich organizacji, ziemiańskie wieczory taneczne. W swym charakterze przyjęcia takie były bliższe dansingowi niż balowi, toteż obowiązywały na nich i mniej formalne ubiory wizytowe.
i wytworny frak (z zasobów portalu polona.pl)
Na realizację śmiałych, potencjalnie skandalicznych nawet pomysłów – jak suknia odsłaniająca całą łydkę – pozwalały bale maskowe. Zabawy kostiumowe były w XIX stuleciu bardzo modne: chętnie przebierano się w stroje staropolskie, szkockie czy hiszpańskie, albo wcielano się w bohaterów znanych powieści czy postacie historyczne. Oczywiście przygotowanie ubioru na taką maskaradę stawało się nie lada wyzwaniem, zwłaszcza na wsi, gdzie nie można było skorzystać z teatralnych wypożyczalni, będąc skazanym na usługi skromnej szwaczki mającej niewielkie pojęcie o strojach, dajmy na to, średniowiecznych kasztelanek czy greckich pasterek. Mężczyźni, którzy nie znajdowali upodobania w przebierankach, mogli stawić się na balu kostiumowym we fraku i cylindrze (którego nie zdejmowali przez cały czas trwania zabawy), pozwalając sobie co najwyżej na ekstrawagancję w postaci kolorowych rękawiczek. Maskarady zezwalały uczestnikom na większą swobodę obyczajową: przyjęte było choćby zwracanie się do każdego per „ty” i poufałość taka nie mogła być powodem do obrazy. Niemniej i tu istniały nieprzekraczalne granice: niedopuszczalne było wykorzystywanie swej anonimowości do znieważania czy wyśmiewania bliźnich, a za szczyt impertynencji i brutalstwa, wedle słów Rościszewskiego, uchodziło unoszenie czy zrywanie masek innych osób. Na przełomie wieków do modnych zabaw należały także bale białe (organizowane wyłącznie dla młodzieży płci obojga – panienki stawiały się na nich w bieli, kawalerowie z białymi kwiatami w butonierkach) oraz różowe (przeznaczone dla młodych mężatek; analogicznie do balu białego panie wdziewały suknie różowe, a panowie wtykali w klapę fraka różę bądź różowy goździk).
Jednak nawet „zwykły” bal nastręczał poważnych wydatków i trudności wiążących się ze stworzeniem oryginalnej toalety, która częstokroć – zwłaszcza gdy wybierająca się na bal dama nie należała do najzamożniejszych – bazowała na jednej i tej samej sukni w kółko przerabianej, farbowanej, opatrywanej nowymi falbanami czy szarfami, tak, by na każdej kolejnej z licznych zabaw karnawałowych sprawiała wrażenie całkiem nowej kreacji. Nie można też zapomnieć o obowiązkowych dodatkach: wykwintnym woreczku na drobiazgi, wachlarzu, zza którego można było rzucać wybrankowi ukradkowe spojrzenia, rękawiczkach, doprawianych do fryzury lokach, gdy własnych miało się nie dość, i różnorodnych ozdobach wieńczących kunsztowne sploty włosów jak diademy czy kwiatowe girlandy. Interesującym, a mało znanym dodatkiem sukni balowej z lat 40. XIX w. były metalowe oprawy bukietów. Jak podaje Gutkowska-Rychlewska okolone kartonikiem z wytłaczaną koronką bukieciki żywych kwiatów, których łodyżki owijano drucikiem, umieszczano w metalowej, bogato zdobionej oprawce. Oprawka taka, wyposażona w wygodną do trzymania rączkę, miała doczepiony łańcuszek zakończony obrączką, którą dama wsuwała na palec, dzięki czemu mogła w tańcu wypuścić bukiecik z dłoni. Do tańca zakładano jedwabne pończoszki i atłasowe trzewiczki o miękkiej i cienkiej podeszwie, która szybko się zużywała – Kowecka podaje, że ciesząca się powodzeniem panna potrafiła zedrzeć w ciągu jednej nocy 2-3 pary takich pantofelków.
W dwudziestoleciu międzywojennym „[u]czestnicy zabaw i spotkań towarzyskich – jak pisze Mieczysław Markowski – musieli stosować się do wymogów etykiety, ubierać się stosowanie do okoliczności. Każdy ziemianin obowiązkowo musiał mieć frak – na bale i huczne zabawy, smoking – na mniej uroczyste spotkania, żakiet z długimi połami – przeznaczony na wizyty oraz tużurek – zakładany na pogrzeby.” Do tego zestawu dochodziły białe kamizelki i przypinane do koszul kołnierzyki, buty – koniecznie czarne (przy dużych uroczystościach najlepiej lakierki), wreszcie krawaty i muchy.

Bibliografia:
Barbasiewicz, M. (2013) Dobre maniery w przedwojennej Polsce. Warszawa: PWN
Kałwa, D. (2005) Polska doby rozbiorów i międzywojenna. W: A. Chwalba (red.) Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych. Warszawa: PWN, ss. 221-336
Kienzler, I. (2014) Moda. Dwudziestolecie międzywojenne, tom 27. Warszawa: Bellona i Edipresse
Kienzler, I. (2014) Muzyka. Dwudziestolecie międzywojenne, tom 28. Warszawa: Bellona i Edipresse
Kowecka, E. (2008) W salonie i w kuchni. Opowieść o kulturze materialnej pałaców i dworów polskich w XIX w. Poznań: Zysk i S-ka
Łozińska, M. (2011) Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety. Warszawa: PWN
Markowski, M.B. (1993) Obywatele ziemscy w województwie kieleckim 1918-1939. Kielce: Kieleckie Towarzystwo Naukowe
Możdżyńska-Nawrotka, M. (2002) O modach i strojach. Wrocław: Wydawnictwo Dolnośląskie
Rościszewski, M. (pseud. B. Londyński) (1905) Księga obyczajów towarzyskich. Kodeks wyprobowanych przepisów, porad i wskazówek, tudzież odpowiedzi praktycznych na pytania: Jak prowadzić dom światowy? Jak żyć z ludźmi i zjednywać sobie przyjaciół? Jak się zachować w każdej okazyi życia rodzinnego i korporacyjnego? Z kim żyć? Jak się bawić? Jak mówić? Jak się ubierać? i t.d. i t.d. Lwów-Złoczów: nakładem i drukiem księgarni Wilhelma Zukerkandla
Rościszewski, M. (pseud. B. Londyński) (1938) Zwyczaje towarzyskie. Podręcznik praktyczny dla pań i panów. Warszawa: Bibljoteka Dzieł Naukowych
Sieradzka, A. (2013) Moda w przedwojennej Polsce. Warszawa: PWN
Staffe, B. (1907) Zwyczaje towarzyskie. Tłum. i oprac. M. Rościszewski (pseud. B. Londyński) Lwów: K. S. Jakubowski; Warszawa: E. Wende i Sp.
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: